poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Leo znad Bugu. Farba tablicowa i kopalnia kredy.


W naszym domu szykuje się wielkie malowanie. Tato Kamil i mama Dorota czekali z malowaniem aż do wiosny, gdyż obawiali się, że opary z farb, zimą przy zamkniętych oknach, mogłyby nam zaszkodzić. Nam, czyli mi i mojemu bratu Erykowi. Kiedy usłyszałem jak mama i tato rozmawiają o farbie tablicowej, którą będzie pomalowana część mojego pokoju i fragment holu, przypomniało mi się że niedaleko hotelu, w którym pracuje tato, znajduje się kopalnia kredy. To chyba oczywiste że będziemy potrzebowali dużego zapasu kredy, skoro w domu będą ściany służące do malowania.

Na początku, tato zareagował z niechęcią na moją propozycję wycieczki do Mielnika, ale mama, która jest zawsze na tak, jeśli chodzi o wypady w celach krajoznawczych, namówiła tatę.
Wieś, w której mieszkamy jest przed Bugiem a Mielnik po jego drugiej stronie i trzeba się tam przeprawić przez rzekę promem. Mówię wam, przeprawa to jest naprawdę fajowa przygoda, szczególnie jak rodzice pozwolą wyjść na promie z samochodu.


Dosyć długo spacerowaliśmy po Mielniku. Podziwialiśmy widok na Bug z Góry Zamkowej i kopalnie kredy z tarasu widokowego. Kopalnia widziana z tarasu, przypomina tajemnicze jeziora z bajek o kosmitach, mieszkających w odległych galaktykach.



Niestety, nie udało nam się kupić kredy, w efekcie czego strasznie głośno się rozbeczalem w samochodzie. Tato zaczął krzyczeć na mamę żeby mnie uciszyła, a mama powiedziała, że skoro jest taki mądry to niech sam mnie uciszy.
Na szczęście po drodze do domu mijaliśmy dobrze zaopatrzony sklep w Sarnakach i tato kupił mi pudełko kredy. Po powrocie do domu Mama usłyszała w telewizji, że w najbliższych dniach będzie chłodno i deszczowo więc z malowaniem ścian farbami będzie trzeba jeszcze trochę poczekać. Zrobiło mi sie bardzo smutno i wtedy Tato nie chcąc znowu wysłuchiwać moich lamentów, zaproponował, żebyśmy sobie z Erykiem, malowali narazie kredą po wszystkich ścianach w naszym pokoju. Pomysł był super. W ciągu godziny wymalowaliśmy całe pudełko kredy. Tylko później mama była niezadowolona, jak się okazalo, że niechcący pobrudziliśmy ubrania w garderobie.

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Leo znad Bugu. Tęcza, złoto i hektary.

Wczoraj nad Bugiem pojawiła się tęcza.
Nie będę Was ściemniać, opowiadając, że ją widziałem i wzdychać, jaka była bajecznie piękna , bo jej nie widziałem. Byłem wtedy w domu. Natomiast Kamil, czyli mój tato, doświadczył tego niebiańskiego zjawiska osobiście. Był wtedy w pracy, a że pracuje nad samą rzeką to zrobił zdjęcie aparatem w telefonie i przesłał mojej mamie. Tęcza na zdjęciu była naprawdę piękna, i tak niesamowicie magiczna, że aż ją pocałowałem.
Mama roześmiała się i opowiedziała mi bajkę o skrzacie, który na końcu tęczy ukrył garnek pełen złota. "Przydałoby nam się to skrzacie złoto na wykończenie domu i podwórka" -westchnął rozmarzona mama. Chwyciłem za telefon i zadzwoniłem do taty z prośbą, by w następny dzień wyruszyć na wycieczkę nad Bug w poszukiwaniu złota i tęczy. Tato słowa dotrzymał.

Nie powiem, żeby wycieczka była nieudana, bo była nawet bardzo udana. Natrafiliśmy w lesie na zagrodę z dwoma kucykami i jednym koniem, które nakarmiłem kupionymi w "biedzie" pączkami. Widziałem goniące się zające, bażanty i łanie. Niestety złota nie znaleźliśmy. Ktoś musiał je znaleźć przed nami. Będę się teraz przyglądał nadbużańskim mieszkańcom by wyczaić, kto z nich się nagle i niespodziewanie wzbogacił. No i oczywiście będę wyglądał następnej tęczy, tylko tym razem, to ja wejdę w posiadanie tego złota. Część dam rodzicom, a za resztę kupię sobie największy traktor we wsi i hektary.









niedziela, 10 kwietnia 2016

Leo znad Bugu. Rower, żółty fotel i królowa z mopem w ręku.

  Bardzo lubię kiedy tato ma dzień wolny od pracy i jest w domu, a raczej ze mną w terenie, ponieważ zawsze jest coś do zrobienia, albo załatwienia przy domu, lub we wsi. Biorę sobie wtedy swój niebieski rower biegowy bo łatwiej jest mi nadążyć za wielkimi krokami, które stawia Kamil. Poza tym rower to jest fajowa sprawa.
  Mama śmieje się, że zrobiłem przez rok czasu, tyle kilometrów na biegowce, że wielu dorosłych nie zrobiło nawet połowy tego co ja, przez całe swoje życie.
  Niestety od kilku dni jestem bardzo zmartwiony, gdyż niebieski już ledwo daje radę.             W związku z tym, postanowiłem odbyć z tatą Kamilem poważną,  męską rozmowę, na temat kupna nowego i  prawdziwego, bo takiego z pedałami, roweru dla mnie.
 Był piękny słoneczny dzień, więc wczesnym popołudniem wzięliśmy mój rowerek i we dwóch pojechaliśmy na spacer do Zabuża, by pospacerować nad Bugiem. Mama z Dziudziutem, czyli moim bratem, zostali w domu, ponieważ ktoś musiał czekać na Bunie Basię, która miała do nas przyjechać w odwiedziny na weekend.
  Podczas nadbuzanskiego spaceru spotkały mnie, aż dwie przykre rzeczy. Nadwyreżyłem swoją biegówke i pękła w niej kierownica, a potem, jakby tego było mało, tato powiedział,  że nie wie, kiedy kupimy dla mnie nowy rower, gdyż oboje z mamą mają dużo wydatków związanych z domem.



  Chyba nie muszę Wam mówić, jak się czułem w drodze powrotnej.

 Natomiast w domu czekało nas wielkie zaskoczenie z niespodzianką.
Pamiętacie, jak wspominałem Wam o tym, że mama marzy by mieć dla siebie fotel.
Taki mini tron, by przysiąść na nim podczas sprzątania i odpocząć. Otóż nasza mama wzięła udział w konkursie, zorganizowanym przez sklep meblowy www.Meble-Bogart.pl  i wygrała dla siebie piękny i bardzo wygodny tron.


 Kiedy weszliśmy do domu, widok, jaki zobaczyliśmy wprawił nas w osłupienie.
Mama Dorota, ubrana w czerwoną sukienkę z tiulem, myla podłogę mopem,  a na nowym fotelu, siedziała z Erykiem na kolanach, rozesmiana Bunia Basia.
 Przyglądając się tej kolorowej scenie, wpadłem na pomysł, jak zdobyć nowy rower. Po prostu muszę wygrać konkurs. Mama ma rację mówiąc ze marzenia są w zasięgu ręki, trzeba tylko bardzo chcieć!
P.S.  Fotel jest zajefajny. Ma sprężyny i jak mama nie widzi,to robi za trampoline.

czwartek, 7 kwietnia 2016

Leo znad Bugu. Motory, pieczona kiełbasa i lwia ziemia.

„Padam na twarz ze zmęczenia”, tak mówi zawsze mama, kiedy kończy sprzątać cały dom, czyli codziennie wieczorem. Dzisiaj ja padam na twarz ze zmęczenia, ale to fajne padanie. Wieś to jest fajna sprawa, bez dwóch zdań.
  Popołudniu, razem z Kamilem, czyli moim tatą i jego kolegami, a naszymi sąsiadami zrobiliśmy pierwszy przedwiosenny piknik nad rzeką Toczną,  która wpada do Bugu i płynie blisko naszego domu. My chłopacy pojechaliśmy tam motorami, a mama z Dziudziutem, czyli moim małym bratem Erykiem przyjechali do nas rowerem.
  Rozpaliliśmy ognisko, piekliśmy kiełbasę i słuchaliśmy krzyków  żurawi, które ukryły się w zaroślach. Mama rozglądała się za bobrami, ale chyba je wypłoszyła zapachem swoich perfum, tak przynajmniej uważa tato Kamil.
  Przed powrotem do domu wybraliśmy się na wieżę strażnicza i tato pokazując mi wszystkie łąki, pola i lasy powiedział do mnie, że  wszystko, to co widzę jest naszą piękną Ziemią. Mówię Wam, otworzyłem wtedy buzię ze zdziwienia. Do tej pory nie miałem pojęcia, że jesteśmy tacy bogaci.
  I wtedy wpadła mi do głowy genialna myśl, bo zrozumiałem, dlaczego mama widząc wysypisko śmieci w lesie, powiedziała, że zrobiły je te tępe, wiejskie hieny. Przecież to "lwia ziemia" , jak ta z bajki, którą oglądałem z mamą. Kamil to król Mufasa a ja mały lew Simba. Nie ma mocnych, jutro jak mama będzie gotowała obiad wymknę się z domu i namowie mojego najlepszego kolegę Julka, żebyśmy poszli szukać cmentarzyska słoni, by przegnać te przebrzydłe hieny, które zanieczyszczają nam nasz  las i naszą ziemię.