środa, 30 marca 2016

Leo znad Bugu. Niebieska kuchnia, królowa, lawenda i ciastka marchewkowe.



  Przez ostatnie dwa lata, odkąd wyjechaliśmy z wielkiego miasta, mieszkaliśmy w małym, drewnianym domku pod lasem. Teraz mamy już swój dom. Wybudował nam go tato, a w tej budowie, pomagali mu różni panowie. Wprowadziliśmy się do niego, jak tylko szybko się dało, ponieważ mama miała już dosyć palenia drewnem w dwóch piecach i ciągłego braku ciepłej wody.
 Tato zbudował dom a mama go urządza, czego efektem jest niebieska kuchnia.

 Białe szafki na górze są jak smerfowe czapeczki, a niebieskie szafki na dole przypominaja smerfne spodenki. W naszej kuchni jest smerfastycznie. Tato mówi że kuchnia to królestwo naszej królowej czyli mamy Doroty.
  I tu czegoś nie pojmuję moim małym móżdzkiem, gdyż zawsze wydawało mi się, że królowa to taka Pani, która siedzi na tronie i nic nie robi. Ubierają i karmią ja służące a pozostali ludzie witają ja w pokłonie. Mama nie tylko nie siedzi, ale nawet nie ma tronu. Śmieje się, że fotel to ostatnia rzecz, jaka kupimy do nowego domku a tato Kamil powtarza, że dom to skarbonka bez dna. Poza tym mama to taki kopciuszek, który ciągle sprząta, gotuję, myje podłogi, prasuje no i piecze ciastka. Najsmaczniejsze z nich to marchewkowe i z masłem orzechowym.
  Dzisiaj postanowiłem odwdzięczyć się mamie za ta jej ciężką pracę przy pieczeniu ciastek i razem z tatą i zaczęliśmy przygotowywać podwórko za domem pod lawendowe pole. Podobno dzięki lawendzie muchy, których jest dużo przy świniach u naszego sąsiada Pana Stacha nie będą latem przylatywały do nas na podwórko i obsrywały prania, które będzie schło na wietrze. Jednak sadzonki będzie musiała mama zasadzić sama, bo my mężczyźni nie mamy do tego głowy.
  Mam jednak nadzieję, że jak już kiedyś kupimy jej piękny, jak tron, fotel to pozwoli mi czasem posiedzieć na nim i popatrzeć przez okno na to lawendowe pole.




sobota, 19 marca 2016

Leo znad Bugu. Wiosna, wiosenne porządki. Przebudzenie i blondynki.

    Kiedy rano się obudziłem, tato był już w pracy a mama siedziała na podłodze i patrzyła przez okno. Zapytałem ja, na co patrzy a ona mi odpowiedziała, że patrzy jak świat budzi się do życia po długiej zimie. Przykleiłem nos do szyby i.... nie zobaczyłem żadnego budzącego się świata. Pod lasem jechał traktor. Na niebie leciało kilka ptaków. A u naszego sąsiada za płotem kwiczały blondynki, to znaczy świnie, które blondynkami nazywa mama, bo podobno są głupie jak blondynki. Nie zawsze rozumiem dorosłych, tak też jest w tym przypadku, ponieważ moja mama również jest blondynką a wcale nie jest aż taka głupia, jak te świnie u Pana Stacha.

 Po chwili usłyszeliśmy wrzask dobiegający z góry. To Eryk, mój młodszy brat obudził się ze snu i krzykiem dawał nam znać, że jest głodny. Eryk zawsze jest głodny. Zupełnie jak Alcest z książeczki o Mikołaju, którą mi rodzice czytają do snu.
 Po śniadaniu mama powiedziała, że w tak słoneczny dzień grzechem jest siedzieć w domu i "zbijać bąki" i że wielkanocne porządki poczekają na potem. Wszyscy troje ubraliśmy się w kurtki, założyliśmy kalosze i poszliśmy odwiedzić mojego najlepszego kolegę Julka.
Nie wiem, czemu mama narzeka na pomysł taty z przeprowadzką na wieś. Na wsi jest czadowo. Mówię to Wam ja, Leo a przecież wiem co mówię, bo jestem Leo z wielkiego miasta.
 U Julka na podwórku jest jak w krainie bajek. Stoi tu wielki tir, żółta kopara i czerwony traktorek. Razem z tatą Julka obcinaliśmy w sadzie gałęzie, a potem ładowaliśmy je na przyczepkę i woziliśmy do stodoły. Pan Daniel to jest super gość. Pozwolił nam na zmianę prowadzić traktorek. No może nie zupełnie na zmianę, bo jak Julek siadał za kierownica to zaczynałem drzeć się w wniebogłosy i skracałem tym samym czas oczekiwania na swoją kolejkę.

 Mówiłem Wam już ze Julek to mój najlepszy kolega. Lubię go i lubię się z nim bawić. Niestety zawsze, kiedy bawimy się w najlepsze, to do akcji wkracza moja mama i tę zabawę nam przerywa. Tym razem walczyłem z nią z całych sił i mimo iż na swoich butach i ubraniu przyniosłem do domu całe błoto z podwórka, którym się umazałem zapierając się nogami przed rozstaniem z moim kolega i krzyczałem tak głośno ze podobno mnie słyszeli pod sklepem na drugim końcu wsi, to udało się mamie pokonać mnie i tym razem. A kiedy siedziałem już w wannie wydawało mi się że słyszę przez okno jak u Pana Stacha za płotem śmieją się ze mnie te głupie blondynki , to znaczy świnki. Jestem pewien, że zmówiły się z moją mamą, żeby mi jeszcze bardziej dokuczyć.