niedziela, 8 września 2013
Wrocławska księżniczka zaklęta w żabkę i rozlane piwo. Część dwudziesta czawrta "Mały Leo i goście"
Od powrotu do Wielkiego Miasta do przedwczoraj nic się ciekawego nie działo w moim życiu, a nawet rzekłbym że wiało nudą. Spacer, śniadanie, spanie, obiad, spacer, zarządzanie szczurzą ferajną, kolacja ,kupa i spanie. Jedyną rozrywką był mój własny, osobisty pisk, który podobno ma taką moc, że mogę nim wybijać szyby w oknach. Tak przynajmniej uważa Tata i Pani Sąsiadka, która obok nas mieszka.
Przedwczoraj po spanku i śniadanku pojechałem z Mamą wózeczkiem na dworzec, ten który wygląda jak zamek króla. Okazało się, że nie po to aby pooglądać pociągi ale by odebrać przyjaciół Mamy i Taty, którzy przyjechali do nas z daleka. Osobiście bardzo lubię gości i to aż z dwóch powodów. Po pierwsze, ponieważ monotonia życia codziennego zostaje zaburzona i od razu w domu jest weselej. Jestem pewny, że podobnie jest kiedy to ja jestem gościem. Na przykład gdy robię niespodziewanie kupę w gościnie a ona swym aromatem powoduje, że wszyscy się śmieją, nie wiem czemu, zatykając przy tym nosy. Po drugie, każda nowa osoba to dodatkowa para rąk do tego by mnie nosić, przytulać i łaskotać.
Ciocia Emilka i Wujek Mati bardzo chcieli zobaczyć Wielkie miasto, więc ja, Mały Leo postanowiłem ich po nim oprowadzić, bo przecież jestem jego niezaprzeczalnym znawcą. Podczas kilku godzinnej wędrówki dorośli postanowili zrobić sobie przerwę na kebab a potem także na piwo, które Tata nazywa "nektarem bogów". Muszę się wam przyznać w sekrecie do tego, iż mam słabość do piwka a nawet nie do piwka co do piwnej, puszystej, białej pianki. Przez tę piankę właśnie, a konkretnie przez moją chęć skosztowania jej ukradkiem, Ciocia Emila miała mokrą sukienkę i oboje niestety obeszliśmy się tylko smakiem. Piwo z karmelem jakoś niechcący, zupełnie samo rozlało się. Ja tylko próbowałem przyciągnąć kufel bliżej siebie, siedząc u Cioci na kolanach.
Następny dzień również obfitował w ekscytujące wrażenia. Spotkałem księżniczkę zaklętą w żabkę. Znacie pewnie tę bajkę? Mama mi ją kiedyś opowiadała na ucho podczas spaceru w nosidełku. W wielkim mieście jest bardzo dużo żabek, czyli małych zielonych zwierzątek z wybałuszonymi oczami, które mieszkają przy sklepach, ale nie tych z ubraniami tylko jedzeniem i piciem. Moja żabka jest jednak nie tylko zielona ale również złota i naprawdę piękna, więc jestem pewien, że to musi być ta słynna bajkowa królewna.
Tego dnia były urodziny Wujka i myślałem, że może tym razem uda mi się pokosztować tej pysznej pianki z piwa ale przeliczyłem się. Ściemniło się bardzo szybko i na piwną ucztę poszedł tylko Tato z Ciocią i Wujkiem, a ja z Mamą pojechaliśmy do domu. Mówię Wam, jak nie ma sprawiedliwości to nie ma. Pozostaje mi tylko czekać aż znowu przyjadą do nas goście.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Bardzo lubię te Twoje reportaże, Leosiu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was serdecznie :)